Kolejni politycy prześcigają się w prezentowaniu pomysłów na uratowanie polskiej energetyki, obniżenie cen dla konsumentów i przedsiębiorstw, a przede wszystkim zapewnienie nieprzerwanych dostaw prądu bez negatywnego wpływu na środowisko. W ostatnim czasie głośno jest wokół wypowiedzi wiceministra rolnictwa. Zdaniem Janusza Kowalskiego Polska powinna zrezygnować z energetyki wiatrowej na rzecz biomasy. Czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy do zrealizowania?
Choć to właśnie wiatraki stanowią trzon naszej polityki OZE, to wyraźnie widać niechęć obecnego rządu do rozwijania tego sektora. Powody są różne, jednak oficjalnie chodzi o sprzeciw lokalnych społeczności, które nie chcą u siebie wiatraków. Salomonowym rozwiązaniem ma być rozwijanie instalacji turbinowych na Bałtyku, jednak to wciąż melodia przyszłości. W dodatku nie ma możliwości, aby przy obecnym stanie infrastruktury zasilać prądem z farm morskich województwa południowe.
Skoro nie energetyka wiatrowa, to co? Oczywiście fotowoltaika, która jednak także mocno „oberwała” po zmianach w przepisach (koniec programu prosumenckiego). Trudno sobie również wyobrazić nagły zwrot i budowanie nowych instalacji węglowych. Co nam zostaje? Biomasa, którą chce wspierać wiceminister rolnictwa.
W wywiadzie radiowym Janusz Kowalski stwierdził, że „1,5 tony słomy może zastąpić 1 tonę węgla”. Rzeczywiście, kaloryczność słomy jest o około 50 proc. niższa w porównaniu z węglem kamiennym typu orzech, natomiast sama wypowiedź zakrawa na daleko idący skrót myślowy.
Po pierwsze: aby móc mówić o takim przełożeniu, należy zestawić ze sobą dwie równorzędne instalacje. Jedną przystosowaną do spalania węgla, drugą stricte przeznaczoną do opalania biomasą rolną. Takich instalacji w naszym kraju brakuje, a biomasa jest wykorzystywana w energetyce zawodowej przede wszystkim w ramach tzw. współspalania, czyli mieszania z węglem.
Po drugie: słoma jest paliwem bardzo wymagającym pod względem logistyki. Trzeba ją zebrać, wysuszyć, następnie przetransportować do ciepłowni/elektrociepłowni, co generuje duże koszty. Sumaryczna opłacalność może być zatem – delikatnie pisząc – dość dyskusyjna.
Faktem jest natomiast, że biomasa może i powinna stanowić jeden z filarów polskiej energetyki, szczególnie w obliczu trwającego kryzysu i bardzo wysokich cen energii dla odbiorców końcowych. Wymaga to jednak daleko idących inwestycji w technologię, jak również położenia akcentu na wytwarzanie energii z biomasy w miejscu jej pozyskiwania.
Wiceminister rolnictwa podzielił się jeszcze jedną wizją dotyczącą zwiększenia udziału biomasy w krajowej energetyce. Chodzi o tzw. spółdzielnie energetyczne. Pomysł nie jest nowy, natomiast przekazany przez przedstawiciela rządu powinien stać się przedmiotem szerszej dyskusji.
Lokalne instalacje grzewcze i energetyczne pozwoliłyby rozwiązać podstawowy problem związany z biomasą, czyli wspomnianą już utrudnioną logistykę. Eliminując daleki transport paliwa o niskiej gęstości można znacznie zredukować koszty wytwarzania energii z biomasy, jednocześnie zapewniając bezpieczeństwo energetyczne lokalnym społecznościom oraz rynek zbytu dla producentów zbóż (często mających problem z pozbyciem się odpadów poprodukcyjnych, jak słoma czy niepełnowartościowe zboża).
Biomasa wcale nie musi być alternatywą dla wiatraków czy fotowoltaiki. Ważne jest natomiast to, aby zacząć ją traktować w kategorii pełnoprawnego nośnika energii, wpisującego się w politykę OZE oraz w geograficzną i gospodarczą specyfikę naszego kraju.