Kotłownie węglowe przez lata były najpopularniejszym rozwiązaniem w prywatnych gospodarstwach domowych. Obecnie w nowych budynkach mieszkalnych praktycznie już się ich nie wykonuje, natomiast wiele starszych domów wciąż jest ogrzewanych energią ze spalania węgla. Nie ma to uzasadnienia ekonomicznego, szczególnie w dobie drastycznie drożejącego surowca. Czy czeka nas całkowity odwrót od kotłowni węglowych w gospodarstwach domowych?
Ceny węgla dla odbiorców indywidualnych dosłownie wystrzeliły. Za tradycyjny orzech trzeba zapłacić już ponad 1400-1500 złotych za tonę, natomiast ekogroszek do kotłów z podajnikiem kosztuje ponad 2000 złotych za tonę.
Zakładając, że kotłownie węglowe ogrzewają starsze, słabo zaizolowane budynki, to przy zużyciu węgla na poziomie 3 ton rocznie robi się nam z tego niebagatelny koszt. Nic dziwnego, że coraz więcej właścicieli takich kotłowni decyduje się na wymianę źródła ogrzewania – nie kierując się jednak względami ekologicznymi, ale tylko własnym interesem ekonomicznym.
W Polsce każdego roku likwiduje się nawet kilkadziesiąt tysięcy kotłowni węglowych. Na taki krok decydują się przede wszystkim prywatni inwestorzy, którzy mogą skorzystać z dotacji na wymianę źródła ciepła, na przykład z rządowego programu „Czyste Powietrze”.
Warunkiem uzyskania dotacji jest potwierdzenie zezłomowania starego, nieefektywnego energetycznie kotła węglowego. Z drugiej jednak strony nie brakuje osób, które wolą nie brać dotacji, ale zostawić sobie „kopciucha” na trudne czasy czy chociażby przerwy w dostawach prądu.
Największy problem z kotłowniami węglowymi polega na tym, że każda alternatywa dla takiego systemu grzewczego ma swoje wady. Przede wszystkim chodzi tutaj o nieprzewidywalne koszty ogrzewania po przejściu na np. pompę ciepła czy gaz. Drożeją wszystkie nośniki energii, stąd nie dziwi, że wiele osób wciąż woli zacisnąć zęby, kupić drogi węgiel, ale wiedząc z doświadczenia, jakie będzie jego faktyczne zużycie – i do tego żyjąc perspektywą spadków cen po okresie ich spekulacyjnego podbicia.