Polska energetyka mocno dostała „po głowie” w wyniku epidemii COVID-19. Choć największe problemy zaczęły się w maju, kiedy to odnotowano gwałtowny wzrost przypadków zachorowania w górnictwie, to niepokojące sygnały docierały do nas już wcześniej – i niekoniecznie miały bezpośredni związek z nowym wirusem. Najbardziej problematyczny jest obecnie wskaźnik pokazujący, jak bardzo wzrósł import energii elektrycznej.
Zdaniem Tauronu, jednej z największych spółek energetycznych w naszym kraju, w pierwszym kwartale 2020 roku Polska zaimportowała aż 60% zużytej energii elektrycznej. Oznacza to, że większość prądu pozyskujemy z zagranicy, zamiast wytwarzać go w rodzimych elektrowniach. Jednocześnie odnotowano znaczny spadek konsumpcji energii elektrycznej o 4,6%, co jest niewątpliwie związane z przestojem w przemyśle spowodowanym pandemią.
To wszystko przekłada się na minorowe nastroje w polskiej branży energetycznej. Rosnący import prądu jest czytelnym wskaźnikiem pokazującym, że nasze elektrownie przestały być wydajne, a przy tym konkurencyjne. Jest to spowodowane m.in. bardzo wysokimi cenami rodzimego węgla. Wzrost importu rodzi pytanie o to, czy na dłuższą metę jesteśmy w stanie zachować choćby iluzoryczną niezależność energetyczną. Odpowiedź na nie otrzymamy w przeciągu kolejnych miesięcy, kiedy sytuacja w górnictwie powinna zostać unormowana.
Cieszyć mogą się jedynie końcowi odbiorcy energii. Wskaźniki pokazują, że pomimo podwyżek wprowadzonych przez dystrybutorów, koszty zużycia prądu nie wzrosły gwałtownie, ponieważ energia na światowych rynkach jest relatywnie tania.