Zawieszenie Europejskiego Systemu Handlu Emisjami, czyli ETS – to pomysł polskiego rządu na obniżenie cen energii i ulżenie krwawiącym portfelom mieszkańców Starego Kontynentu. Polska domaga się, aby w obliczu kryzysu energetycznego wywołanego wojną na Ukrainie, Komisja Europejska czasowo zawiesiła naliczanie de facto podatku klimatycznego.
Z wyliczeń polskiego rządu wynika, że podatek nakładany przez Unię Europejską w ramach systemu ETS stanowi nawet ponad 60 procent ceny produkcji prądu. W dodatku w ostatnich latach ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla drastycznie podrożały – jeszcze pięć lat temu było to 3-5 euro za tonę, dziś natomiast płacimy nawet 100 euro.
Polska domaga się nie tylko zawieszenie ETS-u, ale też modyfikacji systemu tak, aby nie mogły w nim uczestniczyć instytucje finansowe (głównie międzynarodowe fundusze). Zdaniem rządu PiS to właśnie instytucje w głównej mierze odpowiadają za spekulacyjny, nieuzasadniony wzrost cen uprawnień do emisji CO2.
Europejski System Handlu Emisjami (ETS) umożliwia rządom krajów unijnych sprzedaż przydzielonych im uprawnień na wolnym rynku. W ten sposób – przynajmniej w założeniu – państwa mają pozyskiwać środki na transformację energetyczną. Przepisy obligują rządy do przeznaczania minimum 50 proc. dochodów ze sprzedaży praw na cele związane z polityką klimatyczną Unii Europejskiej.
System od początku budził spore kontrowersje, zwłaszcza w krajach o zacofanej infrastrukturze energetycznej, bazującej na węglu – jak Polska czy Bułgaria.