Kenia może być kolejnym krajem, który zainwestuje w energetykę jądrową. Jeśli wstępne założenia uda się zrealizować, to okaże się, że afrykańskie państwo będzie mieć swoją elektrownię atomową znacznie wcześniej niż Polska. Plan jest ambitny, ale biorąc pod uwagę problemy energetyczne, z jakimi boryka się Kenia, jego realizacja wydaje się być jedynym sensownym rozwiązaniem.
Takie są założenia, a Kenijska Agencja Energii Jądrowej zapewnia, że ten plan może się powieść. Afrykański kraj mocno stawia na projekt budowy elektrowni atomowej, ponieważ taka instalacja mogłaby od ręki rozwiązać jeden z kluczowych problemów gospodarczych Kenii – bardzo drogi prąd. Efekt tego jest taki, że kraj nie może być konkurencyjny, nawet w skali Afryki, jeśli chodzi o ceny produkowanej żywności oraz innych dóbr przeznaczonych na eksport. Swoje robią też wysokie ceny paliw oraz konieczność ograniczenia emisji szkodliwych gazów do atmosfery.
Kenia planuje uruchomić elektrownię atomową w 2027 roku, co byłoby bardzo krótkim terminem. Już jednak wiadomo, że instalacja praktycznie od razu zaczęłaby być rozbudowywana, by docelowo – do 2035 roku, osiągnąć moc 4000 MWe. Pierwszy etap zakłada uruchomienie elektrowni o mocy 1000 MWe.
Elektrownia atomowa w Kenii ma powstać na wschodnim wybrzeżu, w pobliżu rzeki Tana. Wybrano tę lokalizację z uwagi na niskie ryzyko trzęsień ziemi. Alternatywne miejsca budowy instalacji jądrowej, to dorzecze Jeziora Wiktorii oraz Jeziora Turkana.
Wstępnie koszt całej inwestycji – tylko jej pierwszego etapu – szacuje się na około 5 miliardów dolarów. Cała instalacja będzie natomiast kosztować blisko 20 miliardów dolarów. W projekt mają się zaangażować inne kraje – rząd kenijski ma w tej sprawie porozumienie z Chinami, Rosją, Koreą Południową oraz, co ciekawe, Słowacją.